Teraz jest 28 marca 2024, o 10:08

Upadłe Anioły (cykl) - Mary Jo Putney (rewela)

Alfabetyczny spis recenzji ROMANSÓW HISTORYCZNYCH
Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Upadłe Anioły (cykl) - Mary Jo Putney (rewela)

Post przez rewela » 28 maja 2015, o 21:50

„Okruchy tęczy” z serii Upadłe Anioły na pewno zapadnie w mojej pamięci! Sama z siebie raczej nie zabrałabym się za autorkę, ale książka została mi zaproponowana (dzięki Gonia :) ), opis z okładki okazał się interesujący i proszę bardzo! I w sumie było naprawdę fajnie…

Książka składa się z II części. Zasadniczo to właśnie ta pierwsza część wywołała we mnie sporo emocji! Wspaniale przedstawione postacie i ciekawie opisane przygotowanie wojenne, gwarantowały, że nie odstawiłam książki i obiad był troszkę spóźniony :P Drugą część, do pewnego czasu czytało mi się wspaniale, niestety, końcóweczka…”zdeczko” przesadzona i raczej ją męczyłam, ja osobiście skróciłabym o kilka scen, bo naprawdę nic nie wnosiły! (no proszę!!! ucieczka na krowach??? O żesz, totalnie przesadzone!!! ) ale i tak jako tako poszło, by w końcu doczekać się szczęśliwego końca :D

Lord Michael Kenyon pomimo niezbyt udanego dzieciństwa to wspaniały człowiek, oddany przyjaciel, dzielny żołnierz, tylko coś mu z miłością nie wychodzi. Swego czasu zakochał się w nieodpowiedniej kobiecie – mężatce, co omal nie skończyło się tragedią. Kiedy w końcu pogodził się ze swoim losem znów zaintrygowała go kobieta, po raz kolejny mężatka. Honor i własne doświadczenia nie pozwalały mu okazywać kobiecie swojego zainteresowania, w końcu kobieta należała do innego, a naprawdę ciągnęło go do niej, do Catherine Melbourne.

Catherine jako 16 letnia dziewczyna straciła rodziców. W jakiś czas później poślubiła młodego żołnierza Colina Melbourne’a. Jako młoda panienka myślała, że jest w nim zakochana, lecz mąż chyba nie spełnił jej oczekiwań. Popędliwy, egoistyczny, ale mimo wszystko jakoś ułożyli sobie życie. On wojował, ona wraz z ich córką podążała za nim stwarzając mu w wojskowych warunkach minimum domowego ciepła. Miała w tym swój cel, gdyż nie czuła się dobrą żoną… troszkę to zagmatwane…
Do tego wszystkiego podczas kryzysowych, bitewnych sytuacji, Catherine była idealną pielęgniarką we wszelkich szpitalach polowych…
Podczas gdy wraz z mężem stacjonowali w Brukseli, w oczekiwaniu na najazd bonapartystów, poznała Michaela. Mężczyzna ten oczarował ją. Miał w sobie wszystkie te cechy, które pragnęła w mężczyźnie, a których brakowało jej mężowi. Ale wiedziała, że nie mogłaby być z Michael’em nawet gdyby była wolna… Pomimo tego tych dwoje naprawdę ciągnie do siebie. Dobrze im było w swoim towarzystwie. Jednak oboje ukrywają przed sobą swoje prawdziwe uczucia.

Czytając książkę nie mogłam doczekać się kiedy tych dwoje w końcu będą razem! A, niestety, droga do ich szczęścia nie była prosta. Ba! Mogłabym spokojnie powiedzieć, że to była dłuuuuga droga bez końca , wysypana kamieniami, szkłem i innymi przeszkodami! Ale jak oni się kochali!! I to ich przeświadczenie, że nie mogą być razem…hmm…

Michael… spokojnie mogę tu wydać kilka achów i echów! Fajny facet, cudowny facet, przytulić go chcę! :D ale co prawda przeżył tyle, że w sumie nie wiem jak mu się udało :P tyle ciosów, tyle kul…

Catherine czasem mnie denerwowała, ale w ogólnym rozrachunku wzruszała mnie jej dobroć i oddanie. No kobieta idealna :D W chwili kiedy dzieliła się swoją krwią wyłam jak dzieciak.
W ogóle podczas czytania zdarzyły mi się chwile, że pociągałam nosem. Autorka nieźle zagrała na moich emocjach! lubię to

Przyznam szczerze, że już zorganizowałam sobie kolejne książki z cyklu o Upadłych Aniołach :) jestem ich bardzo ciekawa…

Avatar użytkownika
 
Posty: 2444
Dołączył(a): 23 kwietnia 2013, o 00:11
Lokalizacja: na wschód od Edenu w cieniu dobrego drzewa
Ulubiona autorka/autor: Sandra Brown

Post przez gonia » 28 maja 2015, o 22:21

Cieszę się, że książka przypadła Ci do gustu :) , a jeszcze bardziej, że sięgasz po więcej Putney, uważam, że warto. A Michael :sweet_kiss:. Okruchy tęczy były moją pierwszą Putney i pierwszą Da Capo jaką sobie kupiłam, oczywiście wtedy jeszcze Da Capo książki wydawało :evillaugh:

Avatar użytkownika
 
Posty: 29631
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:17
Lokalizacja: Pozostanę tam, gdzie jestem.
Ulubiona autorka/autor: Margit Sandemo

Post przez LiaMort » 28 maja 2015, o 23:30

:bigeyes: uwielbiam tą część. ;)
RM 

"But at the same time we still know the shit happens everytime, so I think c'est la vie, that's life. "

Avatar użytkownika
 
Posty: 31291
Dołączył(a): 8 listopada 2012, o 22:17
Ulubiona autorka/autor: Różnie to bywa

Post przez Księżycowa Kawa » 29 maja 2015, o 02:10

I tak długo czekam na swoje szczęśliwe zakończenie.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot


"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Idealna róża - Mary Jo Putney (rewela)

Post przez rewela » 2 czerwca 2015, o 21:40

„Idealna róża” to moja druga przeczytana książka Mary Jo Putney. To, że akurat padło na tę książkę było konsekwencją mojego „Kenyonowego” nastroju :) przyznam szczerze, że „Okruchy…” siedzą mi w głowie! Już podczas ich lektury spodobała mi się postać brata Michaela – Stephena, był taki ludzki, normalny w tym jakże dziwnym świecie…
No i tak przeglądając pozostałe książki z cyklu Upadłe Anioły natknęłam się na (i tu wielkie WOW) na historię Stephena Kenyon’a, księcia Ashburtona! I zaczęło się :D Po prostu nie mogłam oderwać się od lektury!
Książka powaliła mnie na całego, rozbiła totalnie! Rewelacyjnie poprowadzono tempo akcji i to odliczanie do punktu „zero”! Z każdą stroną miałam poczucie, że dzieję się coś ważnego, coś co zbliża do definitywnego końca! Przyznam, że w czasie czytania miewałam ochotę, by zerknąć na koniec, tak żeby zakończyć swoje męki :) byle tylko emocje opadły! A przez cały czas czułam mega napięcie! Dobrze, że się powstrzymałam, bo dzięki temu mogłam razem z bohaterem celebrować życie! :)

W myśl tytułu powinnam zacząć od głównej bohaterki – Rosalindy Fitzgerald Jordan, młodej wdowy, która wraz z rodzinnym wędrownym teatrem przemieszcza się z miejsca na miejsce w południowej części Anglii, wystawiając różne sztuki, „by roztaczały swój czar” wśród ludności :) Rosalinda jako trzylatka błąkała się po nabrzeżach Tamizy w Londynie. Tam „los” (celowo przeze mnie wpisane w cudzysłowie) zetknął ją z Marią i Thomasem Fitzgeraldami, którzy wzięli dziewczynkę pod swoje skrzydła i wychowali ją jak własne dziecko!
Rosalinda jako dorosła kobieta nosi w sobie pewne pokłady strachu i smutku, które nie do końca potrafi zdefiniować. Są to jakieś potwory z przeszłości i wspomnienia z dzieciństwa… Tymczasem, by zaadoptować się do warunków, Rosalinda stała się idealną i posłuszną córką, siostrą, przyjaciółką. I choć tęskni za normalnym domem jest szczęśliwa, że ma rodzinę, nawet jeśli prowadzi ona taki cygański tryb życia, który dziewczynie nie odpowiada!

Pewnego dnia podczas przedstawienia w Fletchfield połączyły się drogi Rosalindy i księcia Ashburtona. Grom z jasnego nieba, totalne zauroczenia, magia!? Jak zwał tak zwał. A to był dopiero początek. Ich losy złączyły się tak definitywnie, gdy książę jakiś dzień później, uratował młodszego brata Rosalindy z rwącej rzeki…
Przyciąganie i chemia między nimi była wręcz namacalne, wydawało się, że tych dwoje jest skazanych na siebie. Początkowo, osłabiony po akcji ratowniczej Stephen, (a następnie z własnej woli) został razem z objazdowym teatrem. Wielki książę występował nawet na scenie :P
Niestety, Stephen cierpi okropne boleści, a jego osobisty lekarz uważa, że zostało mu mniej niż pół roku życia… ech…

Stephen Kenyon książę Ashburton to wyjątkowy facet! Z racji swojego pochodzenia wiedział, że zostanie księciem i tak też poprowadzono jego wychowanie. Wszystko sprowadzało się do posłuszeństwa, bycia najlepszym we wszystkim, a co gorsze do powielania rodzicielskich schematów. Dom rodzinny przyszłego księcia nie był domem pełnym miłości, wręcz przeciwnie… A mimo wszystko Stephen miał w sobie niesamowite pokłady dobra! Miłości, niestety, w sobie nie znajdował. Nie znalazł jej nawet w małżeństwie, które zostało ułożone przez rodziców.

Kiedy książę poznał Rosalindę był już wdowcem. Tak się jakoś potoczyło, że nie przyznał się do swojego tytułu. Spędzał z dziewczyną każdą możliwą chwilę, czuł do niej niesamowity pociąg, stała się dla niego przyjaciółką, choć on pragnął czegoś więcej… Jednak świadomość tego, że umiera nie pozwoliła mu na większe zaangażowanie. Do czasu… Gdy Rosalinda dowiedziała się o stanie zdrowia Stephena, on postanowił poprosić ją by jako żona została z nim do samego końca! Ponieważ i ona coś do niego czuła zgodziła się być z nim…

I tak miała się rozpocząć ich wspólna choć krótka droga!
Mając za sobą największego wroga – uciekający czas – książę Ashburton uczy się miłości i próbuje rozgryźć czym jest śmierć i czy istnieje coś poza nią…
Rosalinda zaś próbuje odnaleźć się w nowym dla niej świecie…

Moim zdaniem cudownym podsumowaniem książki jest motto zaproponowane przez autorkę, słowa F. Mauriac. „Wierzę (…), że życie ma swój sens, swój cel i swoją cenę, że żadne cierpienie nie jest daremne, że każda kropla krwi i każda za są policzone, że tajemnica święta kryje się w słowach św. Jana „Bóg jest miłością””

Reasumując, choć książka bardzo mi się podobała, na co dowodem jest mój wpis, lekko przydługawy :P, było kilka rzeczy, które mi przeszkadzały. Żałuję bardzo, że autorka na siłę próbowała „udamić” Rosalindę. Spokojnie mogła zostać aktorką, co by nadawało większego smaczka :D nie podobało mi się to, że niby 3-letnie dziecko tak wiele pamięta. A jak już miała zostać tą damą, to nie można było wymyślić czegoś innego??? Ok., czepiam się głupotek :) prawdę mówiąc ten wątek nie miał większego wpływu na rozwój akcji…

Michael, och, Michael! Jak miło znów było o nim poczytać sobie :D i dobrze pojął swoją lekcję braterskiej miłości…

Hmm.. po wszech czasy będę pamiętać scenę z garderoby teatru Ateneum. Kto czytał wie dlaczego :P

Kurcze, tak trudno podsumować książkę, która tak bardzo urzekła.. przeżyłam małe katharsis, a łzy wylane nad lekturą, to dobre łzy, naprawdę dobre…

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Gromy i róże - Mary Jo Putney (rewela)

Post przez rewela » 6 czerwca 2015, o 09:16

„Gromy i róże” Mary Jo Putney to pierwsza książka z cyklu Upadłe Anioły, a moja trzecia przeczytana tej autorki. Dwie poprzednie ksiązki zrobiły na mnie większe wrażenie choć i tak muszę przyznać, że tę czytałam z ciekawością, a czas poświęcony na lekturę na pewno nie był czasem straconym :D

W sumie historia jest dość prosta, a można ją podsumować starym przysłowiem „Nie taki Diabeł straszny jak go malują” :P

Ona, Clare Morgan, córka pastora metodystów przychodzi z prośbą do niego, Nicholasa Davis’a, hrabiego Aberdare, nazywanego przez mieszkańców wsi „hrabią Demonem” albo „Starym Nickiem”, który uwiódł drugą żonę własnego dziadka i przyczynił się do śmierci swej własnej małżonki. Nicholas dopiero co wrócił do domu po 4 latach swojej nieobecności.
Clare prosi Nicholasa, by wykorzystał swoje wpływy i pomógł poprawić warunki pracy w miejscowej kopalni, gdzie naprawdę źle się dzieje! On zgadza się wbrew swojej woli, ale stawia dość nietypowy warunek! Życzy sobie, by dziewczyna zamieszkała z nim przez następne 3 miesiące, a każdego dnia w wyznaczonej przez niego chwili rości sobie prawo do pocałunku. Nicholas zaproponował Clare ten układ, gdyż liczył na to, że bogobojna cnotka nie ośmieli się wystawić na szwank swojej reputacji, dzięki czemu będzie mógł się jej pozbyć. Jaka to była niespodzianka kiedy Clare wyraziła zgodę na ten niecny plan i przyjęła wyzwanie hrabiego :D
Wiadomo jak jest, bycie z kimś dzień w dzień, gdy jeszcze w dodatku jedno działa na drugie…coś takiego musi zakończyć się romansem! I tu prostota historii się kończy! Bo ludzie bywają okrutni, bo rozrachunek z przeszłością nie jest taki prosty, bo radzenie sobie z uczuciami bywa bardzo trudne!

Clare wychowywana przez religijnego ojca pastora nie zaznała w życiu wiele miłości rodzicielskiej. Nie znaczy to, że Tatuś ją nie kochał, ale nie miał zbytnio czasu by okazać swe uczucia, bo zawsze gdzieś tam była jakaś duszyczka, która bardziej potrzebowała jego przewodnictwa. Dziewczyna całe życie starała się pokazać jak bardzo jest religijna, choć czuła się troszkę jak oszustka, bo nigdy nie czuła, że jest blisko Boga, choć w Niego bardzo wierzyła. Z racji przynależności do tak bardzo religijnej, wręcz z purytańskimi zasadami, grupy Clare nie potrafiła zaakceptować faktu, że z dnia na dzień coraz bardziej pragnie Nicholasa. Próbowała walczyć z tym pragnieniem, ale wydaje się od samego początku, że musi ponieść klęskę! Ale czy na pewno będzie to klęska? Przerażało ją także to, że Nicholas złamie jej życie, a później pójdzie swoją drogą…

Nicholas w przeszłości dostał kilka kopniaków od najbliższych. Matka sprzedała go za 100 gwinei, dziadek nie akceptował, bo nie mógł się pogodzić z tym, że wnuk jest w połowie Cyganem. A na koniec żona go zdradzała. I jak kochać, jak wszyscy ci, którzy powinni pokazać mu czym jest miłość zrobili coś odwrotnego? Odcięli go od tego uczucia. Jedyne w co Nicholas wierzył to przyjaźń. A, niestety, i na tym polu coś poszło nie tak! W Eton, czwórka chłopców: Nicholas, Lucien, Rafe i Michael zawarli niesamowitą przyjaźń. Przez blisko 20 lat byli sobie wierni, gdy tymczasem pewne zdarzenie przyczyniło się do rozłamu ich więzi. Nagle, niewiadomo dlaczego, Michael zaczął pałać ogromną nienawiścią do Nicholasa i chęcią mordu. ..( o losie! Mój Michael z „Okruchów tęczy” ! :P )

Generalnie książka podobała mi się. Szału nie było, ale większych zastrzeżeń nie mam :) (poza pingwinami :P )
Bardzo podobali mi się bohaterowie! Przede wszystkim Clare była niesamowita. Jak na niewinną dziewczynę to niesamowicie pogrywała sobie z ogniem Nicholasa! Cudownie mu odmawiała, by wszystko rozgrywało się zgodnie z jej sumieniem!
A ta scena z grą w bilard…miodzio! Działało na zmysły :P

Nicholas też bardzo mnie ujął. Taka niespokojna dusza a do tego wspaniale liryczna! Jeszcze jego wiara w przyjaźń… i umiejętność przebaczania! (choć tego to go chyba Clare nauczyła!)

Na „tak” przemawiają też opisy XIX-wiecznego górnictwa. Człowiek nawet nie zdawał sobie sprawy jak to wszystko wyglądało, a tu takie zdecydowane opisy…

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Płatki na wietrze - Mary Jo Putney (rewela)

Post przez rewela » 8 czerwca 2015, o 21:26

„Płatki na wietrze” to II cześć z cyklu Upadłe Anioły. Tym razem na tapetę poszedł Rafael Whitburn, książę Candoveru, dla przyjaciół Rafe, a tłem stał się Paryż w czasie konferencji pokojowej po wojnie napoleońskiej. Z czterech książek cyklu, które przeczytałam ta nie wywołała we mnie żadnych szalonych emocji. Po prostu mnie nudziła! Czytałam ją tylko po to, żeby skończyć. NIC nie czułam, naprawdę NIC! Żadnej chemii między bohaterami nie wyczułam. Niby co chwilę pojawiały się między nimi wybuchy pożądania, ale dla mnie to takie nieszczere było!!
Cały czas miałam wiarę, że coś się zmieni, że w końcu książka mnie zachwyci, ale nic takiego nie miało miejsca... :bezradny:

Na prośbę swego przyjaciela Lucienia, Rafe wyjechał do Paryża spotkać się z agentką brytyjskiego wywiadu. Podobno w czasie pokojowych obrad ma dojść do jakiegoś zamachu, a agenci mają rozszyfrować o jaki spisek chodzi i kto ma paść ofiarą owego zamachu. W dodatku Lucien podejrzewa, że wśród brytyjskich pracowników ambasady jest zdrajcą. Stąd Rafe, któremu Lucien może w pełni zaufać!
Podczas pierwszego spotkania z tajną agentką Rafe przekonuje się, że jest nią jego dawna narzeczoną, z którą rozstał się w nieprzyjemnych okolicznościach 13 lat temu, a o której nie mógł zapomnieć! Ba! Przez tę historię książę zapomniał jak się kocha, a jego dotychczasowe życie było bardzo jałowe… Książę cieszy się, że spotkał swoją dawną miłość, ona z kolei nie jest zadowolona, Ba! wręcz przeciwnie…
Margot Ashton, teraz zwana hrabiną Magdą, Maggie, Janos chciałaby wycofać się wywiadu. Tak się jakoś stało, że zaczęła współpracę z Rafe’em. Ubolewa nad tym, że książę wzbudza w niej wspomnienia, które chciałaby zapomnieć! hmmm...
Dla dobra sprawy Maggie i Rafe mają udawać kochanków, by poznać ludzi odpowiedzialnych za spisek.. Taka bliskość jak się między nimi pojawiła sprawiła, że bohaterowie zmuszeni byli rozliczyć się z przeszłością i zawalczyć o swoją przyszłość… tylko czego oni naprawdę chcą? ja nie wiem :mysli:

Ech… nie mogłam polubić Maggie, Margot czy jak jej tam. Fakt, w jej życiu wydarzyły się naprawdę potworne rzeczy, ale mimo tego nie byłam w stanie wykrzesać w stosunku do niej pozytywnych emocji! Odbierałam ją jako, przepraszam za wyrażenie, dziwkę! Jej związek z Robertem Andersonem był dla mnie niezrozumiały! Tyle lat się z nim „bykać” (znów sorry za słownik) , tak bez uczuć? Ok., traktowała go jak brata! Ale to jeszcze gorzej… Kurcze!
Jak już spotkała się z Rafe’em to zachowywała się jak obrażona panna. Bo niby on kiedyś uwierzył komuś, że go zdradziła! Rety! Wystarczyło tylko wytłumaczyć, a nie milczeć! Przecież milczenie było przyznaniem się do winy…
Grrrrr…

Z innej beczki… W całej książce pojawiło się za dużo bohaterów, przez co trochę trudno było mi wszystko ogarnąć. Język ok. co ułatwiało czytanie :) Na plus było zgrabne połączenie między bohaterami a faktami historycznymi. No i jak dla mnie książka była bardziej powieścią historyczną a nie romansem, ale luz, to naprawdę tylko moje zdanie :)

jak do poprzednich czytanych przeze mnie książek myślę, że wrócę, tak do tej raczej nie! nie moja bajka! ale dopełniam cyklu, co mi się chwali :P hihihi

Avatar użytkownika
 
Posty: 1548
Dołączył(a): 12 stycznia 2013, o 10:29
Ulubiona autorka/autor: SEP/Long/Stuart/Quinn/Enoch/Balogh

Post przez mad_line » 9 czerwca 2015, o 08:47

To jedna z moich ulubionych książek Putney. Dokładnie jedna z niewielu, które lubię, bo autorka często mnie zawodzi. Uwielbiam główną bohaterkę, ostatnio mam alergię na mdlejące dziewice, a Maggie to prawdziwa baba z jajami, doskonale radzi sobie w męskim świecie wielkiej polityki i wywiadu, w życiu osobistym już gorzej, ale przez to jest bardziej prawdziwa, ludzka. Sama historia miała ręce i nogi, wszystko układało się, moim zdaniem, w logiczną całość, co nie jest cechą charakterystyczną Putney. Tym większe brawa :-D

Bo niby on kiedyś uwierzył komuś, że go zdradziła! Rety! Wystarczyło tylko wytłumaczyć, a nie milczeć!

Ech, gdyby to było takie proste hmmm
“Where is he? Bridgerton!" he bellowed. Three chestnut heads swiveled in his direction.
Simon stomped across the grass, murder in his eyes. "I meant the idiot Bridgerton."
"That, I believe," Anthony said mildly, tilting his chin toward Colin, "would refer to you.”

Julia Quinn, The Duke and I

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Post przez rewela » 9 czerwca 2015, o 09:42

tak mi się o spójności coś skojarzyło...
zaczęłam od "Okruchów tęczy", od historii Michael'a, i naprawdę jest miło bo wszystkie o nim zapiski, w dwóch pierwszych częściach, trzymają się całości, wszystko tam jest właśnie spójne! fajnie...

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Taniec na wietrze - Mary Jo Putney

Post przez rewela » 20 lipca 2015, o 22:25

"Taniec na wietrze"

Kolejna książkę Putney "Taniec na wietrze". Tu się mówi, że to 3 cześć cyklu Upadłe Anioły, ja osobiście mówię, że to bardziej pasuję na część 2, przynajmniej jeśli weźmie się pod uwagę czas akcji..
W porównaniu z poprzednią częścią - "Płatki na wietrze", tę następną czytało mi się zdecydowanie lepiej, ale daleko jej było to moich pierwszych doświadczeń z autorką. Och, te "Okruchy tęczy" hihi
W jakich słowach można podsumować przeczytaną przez mnie historię? Myślę, że trafnie będzie powiedzieć: naprawdę nic nie jest takie na jakie wygląda! :P

Głównym boterem jest Lucien Fairchild, hrabia Strathmore, zwany też Lucyferem... Ten facet jest niesamowity :D Przez ostatnie lata pracował dla rządu brytyjskiego, zbierał informacje i przetwarzał je dla dobra kraju. Po klęsce Napoleona przyszedł czas rozliczyć się z pewnymi sprawami, osobami. Lucien zapragnął odnaleźć zdrajcę narodu, który działał na szkodę Anglii... Wszystkie drogi prowadzą do "ekskluzywnego" klubu dla bogatych panów, który nosił piękną nazwę Klub Hellionów, przeze mnie nazywany Klub Piekielników ( hihi cudowne miejsce dla Lucyfera ). A klub ten zrzeszał samych rozpustników, hazardzistów... Lucien musiał wkraść się w szeregi tej grupy by odnaleźć człowieka, którego szuka...
Główna bohaterka, Kit jest bardzo tajemniczą postacią. Przed nią jest bardzo trudne zadanie... Przeczucie jej mówi, że jej siostra bliźniaczka jest w niebezpieczeństwie i musi zrobić wszystko by pomóc siostrze? Tylko jak, jeśli działa się po omacku? Jak, jeśli nie wie się gdzie szukać? Kit próbuje przeszpiegować Piekielników, bo intuicja podpowiada jej, że tam trzeba szukać winnych tego co się stało z jej siostrą bliźniaczką. Wykorzystując swoje zdolności bawi się w przebieranki i wkrada się do domów Hellionów.

I tak się jakoś stało, że przy każdej próbie zdobywania informacji, Kit natykała się na hrabiego Luciena. Za każdym razem zgrabnie udawało się jej go oszukać i zniknąć. Tymczasem przy każdym takim następnym razie przyciąganie między nimi było coraz większe, jakby była między nimi jakaś tajemnicza siła, jakby byli bratnimi duszami! I tu zaczyna się problem. Bo Kit nie potrafi zaufać Lucienowi, choć jej serce coraz bardziej się do niego garnie...A Lucien? Wszystko wskazuje na to, że tajemnicza kobieta zawładnęła jego umysłem jak żadna inna kobieta wcześniej... a może to nawet coś więcej? Może zaczęła wypełniać pustkę w jego sercu i koić jego samotność?

Ponieważ historia jest naprawdę fajnie skonstruowana to książkę czytało się całkiem przyjemnie. Niestety, jak dla mnie, autorka ma tendencję do tworzenia bardzo przesadnych zakończeń! Wymyśla już takie rzeczy, że masakra! Jakieś wahadełka wróżbiarskie, mechaniczni żołnierze, pułapki w twierdzach... za dużo tego... ale napięcie było i...nie powinnam się czepiać...
Bohaterów polubiłam od samego początku! I hrabia skradł moje serce i Kit także. Kit troszkę mnie pod koniec denerwowała, kiedy zaprzeczała sobie i próbowała odrzucić Luciena. Ale ok, w ostateczności to kupiłam :D

Piękna to była bajka... miło spędzony czas...
Ostatnio edytowano 26 marca 2016, o 22:05 przez rewela, łącznie edytowano 3 razy

Avatar użytkownika
 
Posty: 29631
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:17
Lokalizacja: Pozostanę tam, gdzie jestem.
Ulubiona autorka/autor: Margit Sandemo

Post przez LiaMort » 20 lipca 2015, o 23:06

ah.. uwielbiam. :bigeyes: wszystkich właściwie..xD :P
RM 

"But at the same time we still know the shit happens everytime, so I think c'est la vie, that's life. "

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Anielski hultaj - Mary Jo Putney

Post przez rewela » 21 lipca 2015, o 12:10

"Anielski hultaj"

„Anielski hultaj” jest kolejną pozycja Mary Jo Putney, którą przeczytałam :) Została jeszcze jedna książeczka, hihi

Ona, pół – Indianka, pół Amerykanka z angielskimi korzeniami - Maxima Collins dowiaduję się, że śmierć jej ojca, którego opłakuje wcale nie była śmiercią naturalną. Postanawia więc opuścić domostwo swojego wujostwa i wyruszyć w pieszą wędrówkę do Londynu, by dowiedzieć się co też wydarzyło się i jak zmarł jej ojciec…

On, były szpieg, lord Robert Anderville, a może lepiej Robin Anderson, balansuje na granicy normalności i szaleństwa! Powrócił do domu, do Anglii po swoich szpiegowskich misjach. Niestety, przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć! Wciąż męczą go przewinienia, których się dopuścił, prześladują umarli, którzy mogliby żyć, gdyby tylko się nie spotkali…

Pewnego dnia, podczas jednego ze samotnych spacerów po lasach brata, na Robina wpada prześliczna, egzotyczna kobieta w męskim przebraniu! Dziewczyna dosłownie wpadła w objęcia Robina :D (i miała już tam zostać :P)
Robin postawił sobie cel, zapragnął odprowadzić Maximę do miasta, bronić, strzec i takie tam :P
Maxima strasznie się opierała. Nie szukała towarzystwa, lecz uciec temu blond przystojniakowi nie było rzeczą łatwą, tym bardziej, że niesamowity z niego towarzysz podróży a przyciąganie między nimi coraz większe!!

Żeby było wesoło, tuż za młodymi wyruszają: tajemniczy facet wynajęty przez wujostwo Maxie, jej ciotka Desdemona, która chce ją uchronić przed ewentualnym skandalem i brat Robina – Giles, który z kolei chce chronić młodszego brata :P

Książkę czytałam z prawdziwym zainteresowaniem. Podobało mi się jak autorka przedstawiła głównych bohaterów. Niby różnili się, a jednocześnie cudownie się uzupełniali. Wspaniale przekazywali sobie wzajemnie siłę!! Było w nich coś mistycznego, to pewnie przez korzenie Maximy – Kanawiosty!

Maxie zakochała się w Robinie, ale bała się mu w pełni zaufać. Bo może ona jest tylko pocieszeniem po Maggie?? Robin zaś czuł, że Maxima wypełnia pustkę jego duszy, duszy której myślał, że już nie ma…

Niespodziewany romans, który wybuchł między cioteczką a braciszkiem…o tak! :D Desdemona i Giles! Hihih, płomienna feministka i facet, któremu było dobrze tak jak było, bez kobiety :P Ci dwoje wprowadzali cudowny humor do tej książki :)

Tak jak w „Płatkach na wietrze” nie lubiłam Maggie tak teraz troszkę zyskała :) dalej działa mi na nerwy (niełatwo zapomnieć o uprzedzeniach) Ale może kiedyś zmienię o niej zdanie…

Przyjęcie u Rafe’a i Margot i panowie, Upadłe Anioły, ach, och, ech! I Michael! Wciąż mój ulubieniec!!! I Maxima, która wyczuła, że jego serce już zajęte…ech…Catherine …

Tymczasem zbliżam się do zakończenia! Autorka przyzwyczaiła mnie do szalonych zakończeń…Tak jak początek mi się podobał, środek miał niezły potencjał tak zakończenie bardzo mnie rozczarowało. Spodziewałam się jakiś „trupów pod łóżkiem” a tu wszystko było politycznie poprawne. Nawet tych złych nie było! (mogła choć wujenka wprowadzić jakieś zamieszanie, skoro tak bardzo nie lubiła córki brata męża!)
Ostatnio edytowano 21 lipca 2015, o 12:19 przez rewela, łącznie edytowano 1 raz

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Rzeka ognia - Mary Jo Putney

Post przez rewela » 21 lipca 2015, o 12:18

Zakończyłam serię „Upadłe Anioły” Putney :) Ostatnia książka, którą przeczytałam to „Rzeka ognia”. Generalnie książka podobała mi się! Urzekły mnie wszędobylskie kolory, no ale jak mogło być inaczej skoro główni bohaterowie to artyści, malarze :D historia przewidywalna, ale to nie zmienia faktu, że czytanie było dla mnie przyjemnością! I jeszcze Michael!

W poprzedniej części poznałam już Kennetha Wildinga, który był przyjacielem Michaela Kenyona (do końca serii został moim ulubieńcem :P ) walczył w wojnie napoleońskiej, był zwiadowcą i szpiegiem a teraz jak wojna już się skończyła przyszło mu zmierzyć się z bardzo trudną sytuacją materialną. Po śmierci ojca zyskał tytuł z rodzinnym majątkiem totalnie zadłużonym! Złe wybory matrymonialne ojca, w następstwie kłótnia z synem i stało się… posiadłość na granicy upadku! I co począć? Jakoś tak się wydarzyło, że pewien lord zapragnął zdemaskować swojego brata jako mordercę – był przekonany, że najsłynniejszy malarz Anglii zabił swoją żonę, a jego byłą narzeczoną! W zamian za spłatę długu hipotecznego Kennetha ten ma wkraść się w łaski Anthonego Seatona i zbadać sprawę, ba! najlepiej, żeby znalazł dowody winy brata! Niespodziewanie w domu malarza Kenneth poznaje jego córkę i staje się rzecz niesamowita, bo dziewczyna zaczyna go interesować, z resztą z wzajemnością! Niestety, stara się nie angażować, bo zdaje sobie sprawę, że misja, którą ma do spełnienia może tylko przysporzyć cierpienia Rebece.

Rebeka Seaton, podobnie jak ojciec jest obdarzona niesamowitym talentem, jest malaką! Przeszłość jej nie rozpieściła, rodzice poświęcali jej mało uwagi, przez co zawsze czuła się bardzo samotna. Doprowadziło to do tego, że jako osiemnastoletnia panienka uciekła z domu z młodym mężczyzną. I choć wróciła, gdy zdała sobie sprawę, że popełniła błąd i tak stała się społecznym wyrzutkiem. Żyła sobie przez ostatnie 10 lat samotnie w swojej pracowni malując. Kiedy pierwszy raz ujrzała Kenneth, tak ją zafascynował, że zapragnęła go namalować, a gdy później mężczyzna został sekretarzem jej ojca, wszystko okazało się prostsze :) przecież facet był na jej wezwanie, w jej domu :D i zaczęło się! Takie sesje bardzo ich zbliżyły. Prócz erotycznego przyciągania nawiązała się również między nimi przyjaźń!

Kiedy oboje zaczęli się lepiej poznawać jedno zapragnęło dobra dla drugiego! Kenneth chciał zrehabilitować Rebekę towarzysko, z kolei Rebeka chciała wyzwolić w Kennethcie siłę twórczą i spełnić jego artystyczne marzenia! I tu przyznam szczerze zaczęło się dla mnie piękno! Żadnych egoistycznych zagrań! Czyste piękno! To jak bohaterowie obrazami próbowali sobie radzić ze swoimi problemami robiło na mnie ogromne wrażenie!

Sytuacja trochę się pokręciła kiedy na jednym z bali Rebeka i Kenneth zostali przyłapani na uściskach i pocałunkach. Żeby jako tako wyjść z opresji podano do wiadomości publicznej, że para się zaręczyła! I wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że Rebeka nie chciała wychodzić za mąż, mając za wzór swoich rodziców, Kenneth obawiał się, tego co się stanie jak już wyjdą na jaw przyczyny dla których znalazł się w domostwie Seatonów. W dodatku ktoś zasugerował, że może Kenneth chce się żenić dla majątku Rebeki!
Tak więc nic nie jest takie proste, ale bohaterowie się starają, ciągnie ich niemiłosiernie i wszystko zmierza do bycia razem! Choć ta dwójka wciąż i wciąż denerwuję czytelnika „chciałbym/ chciałabym ale nie mogę” :P

Kurcze! Polubiłam oboje bohaterów od samego początku! Ich pokrewność dusz…ech :) takie artystyczne te dusze…
Kennetha łatwo było polubić, bo już wcześniej go znałam i już wtedy można było w nim wyczuć piękno, dobroć, lojalność! Wspaniały mężczyzna!
Rebeka z kolei przez swoją samotność wydała mi się taka krucha ale jednocześnie można było w niej wyczuć pewną siłę i determinację, by radzić sobie jak najlepiej w świecie, w którym przystało jej żyć, choć dziewczyna naprawdę miała znikome doświadczenia! Można było ją podziwiać! I w moich oczach była wspaniała! :)

Żeby jednak nie było, że tylko się zachwycam :) artystyczna droga Kennetha trochę za szybko się rozwinęła! Trochę za szybko udało mu się osiągnąć sukces. Dobrze by było, gdyby to była tylko kwestia jego rozrachunku z wojną, a zrozumienie jego obrazów miało przyjść później, może w jakimś epilogu, ale luzik! To taki malusi szczególik :D

Avatar użytkownika
 
Posty: 2698
Dołączył(a): 19 kwietnia 2011, o 19:31
Ulubiona autorka/autor: .brak.

Post przez emily temple » 21 lipca 2015, o 13:05

rewela napisał(a):"Anielski hultaj"



Desdemona i Giles :bigeyes: :bigeyes: uwielbiam ich The best druga para, ktora ukradła show :D
Obrazek

Perhaps I became a magic user so I can touch his heart

Avatar użytkownika
 
Posty: 21199
Dołączył(a): 7 października 2013, o 18:13
Ulubiona autorka/autor: brak ulubionej

Post przez klarek » 21 lipca 2015, o 21:30

Rzeka ognia to mój ukochany tytuł z tej serii. Choć jest jeszcze Robin, które tak lubię jak nie trawię Margot ;)

Avatar użytkownika
 
Posty: 6738
Dołączył(a): 13 lutego 2014, o 09:54
Ulubiona autorka/autor: Krentz

Post przez szuwarek » 22 lipca 2015, o 09:11

ja po tomie o Margot - no nie trawię i nic mnie nie przekona ani nie wytłumaczy - porzuciłam... Próbowasłam Anielskiego hultaja , ale nie wchodziło....
teraz ta Rzeka ognia brzmi ciekawie :mysli:
ale skarżysz się czy chwalisz - bo nie wiem jak reagować

Avatar użytkownika
 
Posty: 21199
Dołączył(a): 7 października 2013, o 18:13
Ulubiona autorka/autor: brak ulubionej

Post przez klarek » 22 lipca 2015, o 11:08

Szuwarku, czyżby święta Margot nie zyskała u ciebie uznania ;)

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Post przez rewela » 23 lipca 2015, o 17:33

klarek napisał(a):Szuwarku, czyżby święta Margot nie zyskała u ciebie uznania ;)


Margot to głupia baba i nie wiem jak Rafe mógł ją chcieć i do niej tęsknić, a właściwie wiem, bo miłość ślepa i takie tam...
ale Margot? kuna! z nielubiana przeze mnie to bohaterka...bardzo bleeeee!

Avatar użytkownika
 
Posty: 31291
Dołączył(a): 8 listopada 2012, o 22:17
Ulubiona autorka/autor: Różnie to bywa

Post przez Księżycowa Kawa » 23 lipca 2015, o 17:37

Na mnie aż tak złego wrażenia nie zrobiła, z drugiej strony wiele już mi umknęło z pamięci.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot


"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 21199
Dołączył(a): 7 października 2013, o 18:13
Ulubiona autorka/autor: brak ulubionej

Post przez klarek » 23 lipca 2015, o 18:37

rewelo, :padam: :padam: :padam:
A czułam się taka osamotniona gdy mówiłam, że to paskudne babsko. Które tak obeszło się z Robinem. Ale w sumie dla niego to i dobrze :)
Prze nią nie mogłam do końca polubić Rafe'a :]

Poszukałam na forum i tak o niej pisałam. Chyba faktycznie jej nie lubiłam ;)

A mnie się ona jako zła uwidziała po Anielskim hultaju. Po jego przeczytaniu, byłam głęboko przekonana o ranach na duszy jakie zadała ileś tam czasu wcześniej Robertowi Anderville, którego to polubiłam lubieniem bezwzględnym dodatkowo wzmocnionym jego wojennymi doświadczeniami, rodzinną sytuacją i ogólnie smutną, poranioną, nieukojoną w żalu duszą. Margot - czy jak temu babsku było na imię - jawiła mi się jako jedna z przyczyn tychże ran i podejrzewam, że coś przeniosłam, troche pokonfabulowałam, pewnie coś wyparałam. I już.

Płatków nie czytałam, więc nie zamierzam się o nich wypowiadać. Wizerunek egoistycznego babulca wytworzyłam sobie jedynie po Hultaju i do tego się przyznaję. Tak to widzę. Zdaję sobie sprawę, że inna książka może zrobić z niej anioła, ale jak na razie z moich informacji pohultajowych tym aniołem nie jest. I tego się trzymam. Nie podoba mi się jej zachowanie, nie podoba mi się jej stosunek do ludzi, traktowanie ich instrumentalnie. Ona sama wkurza mnie i irytuje. Postrzegam ją egocentryka, który przede wszytskim myśli tylko o osobie. Nie lubię jej. Rafa nie znam. Jedynie z jakiś wzmianek w innych Aniołach. Ale jestem skłonna go polubić, znacznie bardziej niż rzeczonego babulca.
Ostatnio edytowano 23 lipca 2015, o 18:44 przez klarek, łącznie edytowano 2 razy

Avatar użytkownika
 
Posty: 6738
Dołączył(a): 13 lutego 2014, o 09:54
Ulubiona autorka/autor: Krentz

Post przez szuwarek » 23 lipca 2015, o 18:43

no klarku - ja bym ją polubiła?? :missdoubt: żeńska wersja nielubianego bohatera :missdoubt:
ale skarżysz się czy chwalisz - bo nie wiem jak reagować

Avatar użytkownika
 
Posty: 21199
Dołączył(a): 7 października 2013, o 18:13
Ulubiona autorka/autor: brak ulubionej

Post przez klarek » 23 lipca 2015, o 18:46

oj, szuwarku dokleiłam swoje stare rozważania o niej, zobacz ;)
Ale może i tak. Może by ci się spodobała. Ja w dużej mierze rzeczywiście to swoje nielubienie oparłam na jej związku z Robinem. A potem na jej wizerunku, kobiety która to poświęca wszystko, niemal kładzie się na ołtarzu ofiarnym, ku chwale ojczyzny i wolności. Nie mój typ po prostu.
Zdaje się, że Agrest próbowała mnie lekko do niej przekonać jakimiś dobrymi argumentami, ale nie dałam się za bardzo :evillaugh:

Avatar użytkownika
 
Posty: 6738
Dołączył(a): 13 lutego 2014, o 09:54
Ulubiona autorka/autor: Krentz

Post przez szuwarek » 23 lipca 2015, o 18:56

o własnie- poświęcenie mnie dobiło.Ale też jej stosunek do mężczyzn w jej życiu - rany , zrobić z niej świętą bo się dla dobra ojczyzny
Spoiler:
? nie! W Hultaju to już w ogóle byłam oburzona tym spotkaniem i przyjacielskimi relacjami! :zalamka: No sorki. Nie kupiłam tego i nawet zła byłam na Roberta za tą cała sytuację - ok, nie byli jeszcze parą ale przyłażenie do byłej kochanki!!! z inną kobietą??? i zgadzam się, że potraktowała go nieładnie- niby traktowała jak brata - to po co z nim sypiała?
chyba ona mnie do Putney zniechęciła... (taka wymówka) :wink: Potem przeczytałam Lorda bez przeszłości i to mnie dobiło
ale skarżysz się czy chwalisz - bo nie wiem jak reagować

Avatar użytkownika
 
Posty: 2086
Dołączył(a): 28 listopada 2014, o 19:46
Ulubiona autorka/autor: Garwood, SEP, McNaught i wiele innych...

Post przez rewela » 23 lipca 2015, o 19:22

ja po "Anielskim.." zaczęłam wykrzesać z siebie odrobinę sympatii do pani M. ale to tylko odrobina, tyci tyci, bo uprzedzeń tak łatwo się nie przeskoczy...
Klarek, ale Ty niezła jesteś! żeby po Hultaju wyciągnąć jakże trafne wnioski... idealnie podsumowana Margot...
a Rafe fajny był :) taki zakochany :) i nie zasłużyła na niego! ale to moje zdanie... "Płatki na wietrze" były najgorsze z całego cyklu..


ale w jednym muszę ją bronić, bo chyba nie puszczała się dla ojczyzny.. miała jakiś inny pomysł na zbieranie in formacji niż wskakiwanie do łóżka każdemu facetowi...

Avatar użytkownika
 
Posty: 6738
Dołączył(a): 13 lutego 2014, o 09:54
Ulubiona autorka/autor: Krentz

Post przez szuwarek » 23 lipca 2015, o 19:37

eee chyba tak nie pisałyśmy... ale i tak jej nie lubimy :nonono:
ale skarżysz się czy chwalisz - bo nie wiem jak reagować

Następna strona

Powrót do Recenzje romansów historycznych

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości