Trochę żałuję, że nie przeczytałam trylogii Monster bo niedługo u nas wyjdzie

Moja opinia jest chaotyczna, bo sporo mam tych przemyśleń ale postaram się to jakoś uporządkować. Przez długi czas omijałam tę autorkę ponieważ wyskakiwała mi z każdego kąta internetu a ja jestem nieufna wobec autorek, wokół których jest taki szum, tym bardziej że zauważyłam, że pisze romanse dark i/lub mafijne a to takie pole minowe; większość jest jednak zła.
Zainteresowałam się dopiero przeczytaniem Kiss the Villain ponieważ ta książka zauważalnie podzieliła jej fanów a ja w takich przypadkach lubię wyrobić sobie własne zdanie. A potem z ciekawości zaczęłam sięgać po kolejne jej książki. No i mam trochę wniosków.
1. Rina Kent nie jest dobrą pisarką.
Jej styl jest w najlepszym razie poprawny; cierpi na liczne powtórzenia zwłaszcza w obrębie słów określających osobę ukochaną albo określających narządy płciowe, a tym brak finezji, są nadmiernie dosadne, wulgarne albo kontrowersyjne (zastosowanie słowa pussy w Kiss the Villain chyba było największą przyczyną podziału fanów RK).
2. Rina Kent niby pisze romanse współczesne ale jej świat przedstawiony to fantastyka. Seria Legacy of Gods dzieje się w UK, na miasteczku akademicki. Są tam dwa czy trzy uniwersytety, której studentami i wykładowcami są główni bohaterowie jej książek. Oczywiście jest sztuczny podział: na jeden chodzą dzieci mafiozów z Rosji i USA, na drugi dzieci szemranych elit brytyjskich. Oczywiście mam zrzeszenia studenckie, które organizują ledwo legalne/nielegalne imprezy. Nikomu nie przeszkadzają ranni, połamani, ledwo żywi studenci. Władze uczelni zachowują się niczym szalone fanki wobec naszych pięknych, bogatych, nieziemsko utalentowanych i mrocznych bohaterów. Policji nie ma w ogóle. Niby wszyscy studiują ale nie bardzo wiem jak mają na to czas w nadmiarze orgii, maratonów seksualnych, nielegalnych walk, dochodzeniu do siebie po pobiciu, postrzale, ranie kłutej etc. Ale wszyscy mają świetne wyniki w nauce

3. Układ fabuły we wszystkich przeczytanych przeze mnie książkach jest taki sam. Jedyną ciekawostką jest to, że jest kilka wydarzeń, które są wspólne dla wszystkich (ten sam czas akcji) i możemy je zobaczyć z kilku perspektyw. Ale poza tym fabuła jest szczątkowa.
4. Jej postaci są kartonowe i karykaturalne, równie prawdziwe co jednorożce. Jeśli chodzi o bohaterki to kolor włosów, pierdylion kokardek we włosach, mutyzm, styl ubierania robią za cechy charakteru. Książki czytałam nie dawno a bohaterki zlewają mi się w jedną nudną, pustą, bardzo dziewiczą ale z zamiłowaniem do kinków i dewiacji toksyczną postać. Zwykle tego nie robię ale w przypadku Riny Kent nie trudno jest wysnuć wniosek, że cierpi na zinternalizowaną mizoginię. Jej bohaterki, w porównaniu do ich partnerów są zawsze mniej inteligentne (tylko panowie są określani mianem geniusza), mogą grać w szachy jak Mia, wygrywać ze wszystkim oprócz Landona (God of Ruin), są mniej utalentowane artystycznie – Landon i Brandon są bardziej utalentowani niż Glyndon, a Landon to nawet bardziej niż ich mamusia; są mniej atrakcyjne urodowo, raczej plain Jane (ale to wszechobecny trop w romansach). Nieasertywne, uległe wobec wszystkich mężczyzn w ich życiu, wyczuwa się, że żyją w oczekiwaniu na tego jednego. W kwestiach seksu nie mają żadnego doświadczenia ale autorka uzbroiła je zamiłowanie do różnych elementów bdsm. Wszystkie studiują ale właściwie nie wiadomo co i po co. Szczególnie rzuciła mi się w oczy Glyndon, studentka psychologii, która zachowuje się jakby nie wiedziała co to psychologia w rozumieniu laika a co dopiero naukowy. Nie rozumie siebie, swoich potrzeb i zachowań. Nie rozumie swoich braci i całej rodziny. Co więcej, zadziwia jej niechęć do Landona, który będąc zdiagnozowanym psycholem powinien być dla niej cudownym obiektem badań. I jego koledzy też. I jej chłopak i jego przyjaciele. Ale RK stwierdziła, że zrobi z niej typową tępą bohaterkę horrorów, która co by nie robiła i tak ostatecznie pobiegnie w stronę mordercy. Pozostałe bohaterki też są nielogiczne: Mia nie lubi rzucać się w oczy ale ubiera się w stylu gothic Barbie, Ava zachęca wszystkich do imprezowego życia i seksu ale sama czeka na Eliego itd., itp.
5. Panowie nie są lepsi. Wszyscy kreowani na mrocznych i niebezpiecznych, co drugi to zdiagnozowany psychopata. Wszyscy rozwiąźli, z zamiłowaniem do brutalnego seksu i dominacji. Oczywiście najpiękniejsi, najseksowniejsi, najinteligentniejsi, najbogatsi, najbardziej pożądani. Tak źli, że aż śmieszni. Czarne pluszaki na resorach
6. O mizoginii RK świadczy również to jak konstruuje przyjaźń między między kobietami. Niby Ava, Annika, Glyndon i Cecily są przyjaciółkami i razem ze sobą mieszkają i imprezują. Ale to właściwie tyle. Nie zwierzają się sobie, w gruncie rzeczy się nie znają a jak przychodzi co do czego, bardzo szybko odwracają się od siebie. Siostry Mia i Maya podobnie. Niby najlepsze przyjaciółki ale jak wychodzi na jaw co zrobiła Maya w dzieciństwie! to Mia, która wybaczyła tylu osobom, a zwłaszcza Landonowi tyle rzeczy, potraktowała ją jak wroga. Mia w ogóle została wykreowana na postać bez przyjaciół. Co jest dziwne w kontekście tego jak miłą jest ponoć osobą. Nawet jej szurnięty brat Nikolai ma przyjaciół, jego najlepszym przyjacielem od dzieciństwa jest Jeremy. I właściwie nie wiadomo dlaczego Mia i Maya nie zaprzyjaźniły się z siostrą Jeremy’ego – Anniką. RK pokazuje, że panowie, w przeciwieństwie do pań, umieją stworzyć zgraną, wspierającą się grupę. Do kobiet czuć wyraźną niechęć.
7. Nieprawdopodobny, pokraczny punk wyjścia dla wykreowanych postaci. Rodzice prawie wszystkich postaci byli bohaterami poprzednich serii Riny Kent. Oczywiście to byli mafiozi, zabójcy i co tam jeszcze ale ostatecznie dostali swój happy end. Autorka na tym powinna była skończyć. I nie próbować tworzyć kolejnego pokolenia popaprańców bo to zakłóciło happy end jej poprzednich bohaterów. Jak więc uzasadnić, że kochającej się parze przytrafił się np. Landon? Musiałby być bity, torturowany albo przeżyć traumę np. tragiczna śmierć rodziców, żeby być wyzutym z uczuć wyższych dewiantem od kołyski. Więc, aby jakoś z tego wybrnąć, RK wymyśliła, że oni już tacy się urodzili, odziedziczyli coś po dziadku/wujku/tatusiu. Są psychopatami ale takimi co nad sobą panują, są zbyt rozsądni żeby przekroczyć granicę. Jakby nie kochają swoich rodzin, ale kochają? uważają za swoją własność? Jest w nich pustka, którą wiadomo kto zapełni. Oczywiście posiadanie psychopaty, często skłóconego z rodzeństwem, stanowi rysę na happy endzie wcześniejszych postaci ale RK tworzy im taką fantazyjną bańkę, że kryzys jest ale jakby go nie było.
8. Romans. Jeśli to w ogóle są romanse. Mam wątpliwości. I paradoksalnie Kiss the Villain oraz God of Fury, jedyne książki RK opisujące związek dwóch panów, są bardziej romansami niżeli którykolwiek heteroseksualny związek zaprezentowany przez Kent. Pierwszy raz zdarzyła mi się sytuacja, żeby autorka romansów heteroseksualnych tak spektakularnie poległa przy ich pisaniu i tak dobrze, w porównaniu, radziła sobie gejami (którzy to protestują przeciwko wszelkim próbom zaszufladkowania ich seksualności, pada dużo nazw ale że chyba komuś nie chciało nad tym popracować to lepiej nie wnikać czy nazwa pasuje do zestawu zachowań

Ale do rzeczy. Jak już pisałam wyżej bohaterowie RK lubują się w seksie ekstremalnym (wiek bohaterów oscyluje między 18-24


Różnica jest taka, że w Kiss the Villain, mniej w God of Fury ale jednak w obu, dane jest czytelnikowi zobaczyć narodziny intymności w związku, narodziny głębszych uczuć, porozumienia, troski. Panowie chcą ze sobą być, potrzebują się nawzajem pod względem emocjonalnym a nie tylko do osiągnięcia orgazmu. Zaborczość, nawet okraszona przemocą, nie pozbawiona jest uczuć. Kiss the Villain jest bardzo erotyczne ale wg mnie najlepsze sceny to te w których bohaterowie się całują albo przytulają. Mamy nawet sceny z życia domowego, momentami jest też zabawnie, a nie tylko mrok i emo dramaty. Oczywiście RK nie byłaby sobą gdyby nie użyła stereotypu i w związku z tym dostajemy absolutnie okropny podział w seksie na top/bottom





Więc tak, na jedną pozytywną rzecz przypada 10 złych. Ja nadal nie wiem czemu ją się daje czytać. I skąd tak duży sukces. Niewątpliwie jednak mimo że książki Riny Kent są złe, to dają dobry punkt wyjścia do dyskusji o romansach, ewolucji gatunku, autorkach, związkach, społeczeństwie itd. Mimo wielu potknięć Kiss the Villain i God of Fury mi się podobały i jeśli coś jeszcze przeczytam Riny Kent to pewnie będzie kolejny tom Villain czyli historia Voughna i Yuliana.